sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 1 - Keep her away from us


- Padnij! – usłyszałam krzyk brata.  Szybko się uchyliłam i pół sekundy później nad moją głową przeleciał kołek, który wbił się prosto w serce wampira stojącego przede mną.  Po chwili potwór, przy akompaniamencie wrzasków, spłonął i umarł już na poważnie.  Uśmiechnęłam się i wstałam z kucek.
- Dobra robota, Bran – powiedziałam, odwracając się.  – To co, pizza, piwo i jakaś dobra napierdalanka?
- Jasne – odparł ze śmiechem.  – Ale tym razem ja wybieram.  Nie mam ochoty znów oglądać kolejnego filmu z Dolphem Lundgrenem.
- Czego chcesz, fajnie ludziom pyski oklepuje – udałam obrażoną.  – Chodźmy stąd, jestem cholernie zmęczona.
Zatem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.  Nie zdążyliśmy jednak przejść choćby pięciu metrów, kiedy wyczuliśmy obecność wampirów.  Zanim zareagowałam, Bran nagle zniknął mi z pola widzenia.  Obróciłam się na pięcie i ujrzałam pieprzonego Bama Margerę, stojącego na dachu jednego z baraków i trzymającego mocno Brandona.
- Puść go, sukinsynu! – wrzasnęłam i sięgnęłam po strzelbę, ale w ciągu sekundy leżałam na ziemi, przygnieciona przez jednego z jego kumpli.
- Pożegnaj się z braciszkiem teraz, bo już więcej go nie zobaczysz – usłyszałam głos potwora.
- Nie licz na to, że ci odpuszczę! – wykrzyczałam, próbując wyrwać się z uścisku krwiopijcy.  Bezskutecznie.  W mgnieniu oka Margera zniknął, porywając mojego brata, a ja znalazłam się w beznadziejnej sytuacji.
- Najpierw utnę ci te smukłe paluszki, a potem się zobaczy – wysyczał trzymający mnie wampir.  W tym samym momencie nagle zostałam oswobodzona.  Szybko się podniosłam i drżącymi rękami próbowałam chwycić strzelbę.  Minęła jednak chwila i wampira już nie było.
- Hej, Ellie, wszystko okej? – spytał Raab, podchodząc do mnie.  Zaraz za nim stał Rake.
- Oczywiście! – burknęłam ironicznie.  – Wcześniej się nie dało?!
- Wybacz, ale dopiero co zauważyliśmy, że coś jest nie tak.  Naprawdę nie mogliśmy przybyć wcześniej.
- Stary, kurwa, wampiry porwały mi brata! – wrzasnęłam, intensywnie wymachując rękami.  Zaraz jednak cała energia ze mnie odpłynęła.
- Wsiadaj – odezwał się Yohn, już przemieniony.  Nie znoszę jazdy na wilkołaku, ale teraz nie miałam innego wyjścia.  Wdrapałam się na plecy Rake’a i ruszyliśmy.

- Dobra, chłopaki.  Trzeba go jakoś odbić – zaczęłam, kiedy dotarliśmy do domu i rozsiedliśmy się w salonie z piwem.
- Dobrze powiedziane, „jakoś” – mruknął Raab.  – Nie mamy najmniejszych szans w starciu z Bamem i jego ekipą.  Wiem to, bo przecież sam kiedyś do niej należałem.  Oni może nie są jakimiś mega starymi i wypasionymi wampirami, jednak są zajebiście trudni do pokonania.  O ile Bam czy Ryan zabiją cię od razu, o tyle Dico będzie cię maltretował do upadłego. To psychopata, Ellie.
- No i co z tego?  Nie mogę pozwolić, żeby Brandon był ich zabawką, rozumiesz?  Nie po to dbałam o niego w Baltimore, żeby wyszedł z nałogu, żeby teraz dać go jako przystawkę bandzie krwiopijców.  Chociaż może gdyby dalej ćpał, żaden palant by go nie zechciał.
- Gdyby nadal ćpał – odezwał się Rake – to pewnie teraz byś już nie miała żadnej rodziny.  Poza tym, Himself, Jess się wyłamuje.  Jeśli tak dalej pójdzie, będziemy mogli przeciągnąć go na naszą stronę, a kto, jeśli nie on, zna słabe strony Bama?  Idę o zakład, że za parę tygodni przylezie do nas z błaganiem, żebyśmy go przyjęli i schowali przed zemstą.  Nie oszukujmy się, Jess nie jest skurwysynem.
- Nawet jeśli – odparł Raab – to co jeżeli jednak nie stanie się naszym sprzymierzeńcem?  Mamy sami próbować odzyskać Novaka?  To nie ma najmniejszego sensu, oni nas zabiją.
- Jakbyś nie zauważył, to zawsze znajdzie się ktoś kto nam pomoże, nie?
- No właśnie nie.  Wszyscy się boją Margery.  Fama głosi, że zabił własnych rodziców.  Wiesz, że to on przemienił Jessa.  Skoro tak, to czemu nie mógł przemienić swoich starych?
- Czepiasz się, Chris.  To nie jest potwierdzone, ani jeden, ani drugi nigdy nas nie wprowadzali w swoją historię, więc chyba nie masz po co się na ten temat wypowiadać.
- Przestańcie, proszę – powiedziałam cicho.  Chłopaki popatrzyli na mnie z troską.
- Idź spać, Ellie.  Jutro się nad tym zastanowimy – ton głosu Raaba był stanowczy.  Chcąc nie chcąc wstałam i poszłam do swojego pokoju.  Po zamknięciu drzwi od razu rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam.  Nie wiem nawet kiedy zasnęłam.

Jakiś czas później obudziłam się.  Nie znałam godziny, ale chyba zaczynało świtać.  W każdym razie, po przekręceniu się na plecy, napotkałam uważne spojrzenie Jessa Margery.  Przestraszyłam się, bo nie miałam przy sobie żadnej broni.  Wycofałam się jak mogłam najbliżej wezgłowia.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – odezwał się po chwili.
- Skąd mogę to wiedzieć?
- Przynoszę ci wiadomość od Brandona.
Jasna cholera, no tego się nie spodziewałam.  Odrobinę się rozluźniłam, ale nadal byłam nieufna w stosunku do gościa.
- Wiadomość?  To znaczy?
- Twój brat kazał ci powiedzieć, że wszystko jest w porządku i żebyś nie próbowała go ratować.
- Co?!  Czy on do reszty oszalał?!
- Ma rację.  Jeśli nie chcesz umrzeć radzę ci trzymać się od nas z daleka – po tych słowach drzwi pokoju się otworzyły i stanęli w nich Raab i Rake, wyraźnie niezadowoleni wizytą wampira.
- Czego tu szukasz, palancie? – odezwał się Raab, patrząc wrogo na Jessa.
- Próbuję przekonać waszą przyjaciółkę, żeby nie rzucała się z motyką na słońce.
- Od kiedy to jesteś taki humanitarny, co?
- Dobrze wiesz, że nie lubię mordować dla przyjemności, Chris.  Ja tu jestem tylko w roli posłańca.  Przekazałem wiadomość, więc stąd spadam.  Trzymajcie ją z daleka od Castle Bam – powiedział wampir i wyskoczył przez otwarte okno.  Nadal byłam lekko zdziwiona, więc nie ruszyłam się z miejsca, nie mogąc ogarnąć sytuacji.
- Zrobił ci coś? – spytał Yohn, siadając obok mnie na łóżku.
- Nie… - mruknęłam.  – Powiedział tylko, że Bran ma się dobrze, a resztę słyszeliście.
- Jak raz koleś zachował się w porządku.  Coś mam wrażenie, że nie będziemy musieli długo czekać na nowego pogromcę.
- Tak, oczywiście, jasne.  A możecie sobie stąd iść?  Chcę spać.
- Możemy, chodź, Raab – oznajmił Rake i po chwili obaj wyszli, a ja zostałam sama z kołatającymi się w mojej głowie myślami.

Następnego dnia wstałam potwornie późno, właściwie to na obiad.  Kiedy weszłam do kuchni chłopaki właśnie kończyli jeść.
- Dzień dobry, panienko – zaśmiał się Raab znad talerza.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry – mruknęłam i zajrzałam do garnka stojącego na kuchence.  Jego zawartość niczego mi nie przypominała, ale chyba dało się tam zauważyć ryż.
- Co to jest? – spytałam, wyciągając z szafki talerz i zanurzając łyżkę w dziwnej brei.
- Ryż plus to co było w lodówce – odparł Rake, stając przy zlewie.
- Widzę, że jak ja nie ugotuję obiadu, to nic sensownego do żarcia nie będzie – zażartowałam, siadając przy stole.  Lekko zaniepokojona podniosłam do ust widelec z tym czymś.  Okazało się, że całkiem nieźle wyszło.
- Który gotował?
- Ja – Himself wypiął dumnie pierś, przez co prawie udusiłam się ze śmiechu.  – Ale widzę, że panience humor wrócił.
- No wiesz, przespałam się z tym, dosyć długo jak widać i doszłam do wniosku, że chyba faktycznie nie ma co teraz się rzucać.  Musimy ułożyć dobry plan, uzbroić się i zwerbować jeszcze kilka osób, bo tak we trójkę to sobie tylko biedy napytamy.
- No proszę, kto by pomyślał, że nasza Ellie Novak, laska z ADHD będzie w stanie się opanować – powiedział Yohn, co mnie odrobinę wnerwiło, ale tylko odrobinę.

Nie dane nam było jednak odpocząć i zastanowić się w spokoju, bo musieliśmy lecieć w miasto.  Znowu jakiś nienormalny krwiopijca zaczął odwalać i mordować na potęgę.  Niezbyt ucieszeni, ale świadomi naszego obowiązku pogromcy potworów zabraliśmy broń i udaliśmy się na miejsce wezwania.
- Czekajcie, gdzie jest ten wampir? – rozejrzałam się dookoła, ale jak na złość nigdzie nie było go widać, mimo, że czułam szmaciarza na kilometr.  – Coś mi tu nie pasuje.
Ledwie to powiedziałam, a zostałam przyparta do ściany pobliskiego budynku przez nikogo innego jak Bama Margerę.
- Ty skurwielu – wysyczałam, wściekła.  – Nie daruję ci tego.
Wampir zaśmiał się szyderczo.
- Jesteś tylko małą, zagubioną dziewczynką, która bez pomocy przyjaciół nie jest w stanie nawet samodzielnie myśleć.
- Mylisz się i to grubo! – wrzasnęłam i szarpnęłam się, jednak to nie pomogło.  Nacisk na moich żebrach powoli zaczynał pozbawiać mnie tchu.
- Chciałbym zobaczyć minę twojego brata, kiedy Dico będzie przybijał cię do ściany – teraz na mojej twarzy zamiast złości gościł strach.  Przypomniało mi się, jak Raab opowiadał  jak ten psychol kiedyś nadział kogoś na pal, a ten umierał tydzień, w dodatku cały czas maltretowany przez DiCamillo.  Zadrżałam.
- Ciesz się tą chwilą, bo niedługo reszta twojego życia będzie przepełniona bólem – przed oczami zaczęło robić mi się biało i kompletnie nie spodziewałam się tego, co potem nastąpiło.
A mianowicie Margera nagle oderwał się ode mnie i odleciał parę metrów, kończąc swój lot na murze.  To samo spotkało jego kumpli.  Kiedy wrócił mi wzrok rozejrzałam się i zobaczyłam nieznanego mi chłopaka, unoszącego ręce.  To musiała być telekineza, bo wampiry znów wzleciały i w momencie opuszczenia przez nieznajomego rąk uderzyły z impetem o beton.  Zanim chłopak zdążył powtórzyć manewr, potwory uciekły.  Chciałam mu jakoś podziękować za uratowanie nam życia, ale tak samo jak się pojawił, tak zniknął.
- Wiecie kto to był? – spytałam, kiedy doszłam jako tako do siebie.
- Nie, pierwszy raz na oczy kolesia widzę – odparł Raab, rozcierając nadgarstki.  – Bardziej mnie zastanawia czemu, do jasnej cholery, ten sukinsyn chciał nas zabić.  Jakby Novak mu nie wystarczał.
- Himself, idioto! – syknął Rake, wskazując na mnie.
- Jest okej – uśmiechnęłam się.  – Wracajmy lepiej do domu.  Następnym razem trzeba będzie dokonać zwiadu, zanim pójdziemy się tłuc.  Nie mam ochoty przeżywać tego znowu, zwłaszcza jeśli nasz tajemniczy Tuxedo Kamen się nie pojawi.


Byłabym wdzięczna wszystkim czytającym za wskazanie mi ewentualnych błędów w tekście, sama wszystkiego nie wyłapię, a korzystanie z usług bety nie wydaje mi się świetnym pomysłem (bo zdarzało się, że czytałam koszmarnie zbetowane teksty).  Liczę, że się podobało i zapraszam ponownie :D