- Padnij! – usłyszałam krzyk brata. Szybko się uchyliłam i pół sekundy później
nad moją głową przeleciał kołek, który wbił się prosto w serce wampira
stojącego przede mną. Po chwili potwór,
przy akompaniamencie wrzasków, spłonął i umarł już na poważnie. Uśmiechnęłam się i wstałam z kucek.
- Dobra robota, Bran – powiedziałam, odwracając
się. – To co, pizza, piwo i jakaś dobra
napierdalanka?
- Jasne – odparł ze śmiechem. – Ale tym razem ja wybieram. Nie mam ochoty znów oglądać kolejnego filmu z
Dolphem Lundgrenem.
- Czego chcesz, fajnie ludziom pyski oklepuje – udałam
obrażoną. – Chodźmy stąd, jestem
cholernie zmęczona.
Zatem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Nie zdążyliśmy jednak przejść choćby pięciu
metrów, kiedy wyczuliśmy obecność wampirów.
Zanim zareagowałam, Bran nagle zniknął mi z pola widzenia. Obróciłam się na pięcie i ujrzałam
pieprzonego Bama Margerę, stojącego na dachu jednego z baraków i trzymającego
mocno Brandona.
- Puść go, sukinsynu! – wrzasnęłam i sięgnęłam po
strzelbę, ale w ciągu sekundy leżałam na ziemi, przygnieciona przez jednego z
jego kumpli.
- Pożegnaj się z braciszkiem teraz, bo już więcej go
nie zobaczysz – usłyszałam głos potwora.
- Nie licz na to, że ci odpuszczę! – wykrzyczałam,
próbując wyrwać się z uścisku krwiopijcy.
Bezskutecznie. W mgnieniu oka
Margera zniknął, porywając mojego brata, a ja znalazłam się w beznadziejnej
sytuacji.
- Najpierw utnę ci te smukłe paluszki, a potem się
zobaczy – wysyczał trzymający mnie wampir.
W tym samym momencie nagle zostałam oswobodzona. Szybko się podniosłam i drżącymi rękami
próbowałam chwycić strzelbę. Minęła
jednak chwila i wampira już nie było.
- Hej, Ellie, wszystko okej? – spytał Raab, podchodząc
do mnie. Zaraz za nim stał Rake.
- Oczywiście! – burknęłam ironicznie. – Wcześniej się nie dało?!
- Wybacz, ale dopiero co zauważyliśmy, że coś jest nie
tak. Naprawdę nie mogliśmy przybyć
wcześniej.
- Stary, kurwa, wampiry porwały mi brata! –
wrzasnęłam, intensywnie wymachując rękami.
Zaraz jednak cała energia ze mnie odpłynęła.
- Wsiadaj – odezwał się Yohn, już przemieniony. Nie znoszę jazdy na wilkołaku, ale teraz nie
miałam innego wyjścia. Wdrapałam się na
plecy Rake’a i ruszyliśmy.
- Dobra, chłopaki.
Trzeba go jakoś odbić – zaczęłam, kiedy dotarliśmy do domu i rozsiedliśmy
się w salonie z piwem.
- Dobrze powiedziane, „jakoś” – mruknął Raab. – Nie mamy najmniejszych szans w starciu z
Bamem i jego ekipą. Wiem to, bo przecież
sam kiedyś do niej należałem. Oni może
nie są jakimiś mega starymi i wypasionymi wampirami, jednak są zajebiście
trudni do pokonania. O ile Bam czy Ryan
zabiją cię od razu, o tyle Dico będzie cię maltretował do upadłego. To
psychopata, Ellie.
- No i co z tego?
Nie mogę pozwolić, żeby Brandon był ich zabawką, rozumiesz? Nie po to dbałam o niego w Baltimore, żeby
wyszedł z nałogu, żeby teraz dać go jako przystawkę bandzie krwiopijców. Chociaż może gdyby dalej ćpał, żaden palant
by go nie zechciał.
- Gdyby nadal ćpał – odezwał się Rake – to pewnie
teraz byś już nie miała żadnej rodziny. Poza
tym, Himself, Jess się wyłamuje. Jeśli
tak dalej pójdzie, będziemy mogli przeciągnąć go na naszą stronę, a kto, jeśli
nie on, zna słabe strony Bama? Idę o
zakład, że za parę tygodni przylezie do nas z błaganiem, żebyśmy go przyjęli i
schowali przed zemstą. Nie oszukujmy
się, Jess nie jest skurwysynem.
- Nawet jeśli – odparł Raab – to co jeżeli jednak nie
stanie się naszym sprzymierzeńcem? Mamy
sami próbować odzyskać Novaka? To nie ma
najmniejszego sensu, oni nas zabiją.
- Jakbyś nie zauważył, to zawsze znajdzie się ktoś kto
nam pomoże, nie?
- No właśnie nie.
Wszyscy się boją Margery. Fama
głosi, że zabił własnych rodziców.
Wiesz, że to on przemienił Jessa.
Skoro tak, to czemu nie mógł przemienić swoich starych?
- Czepiasz się, Chris.
To nie jest potwierdzone, ani jeden, ani drugi nigdy nas nie wprowadzali
w swoją historię, więc chyba nie masz po co się na ten temat wypowiadać.
- Przestańcie, proszę – powiedziałam cicho. Chłopaki popatrzyli na mnie z troską.
- Idź spać, Ellie.
Jutro się nad tym zastanowimy – ton głosu Raaba był stanowczy. Chcąc nie chcąc wstałam i poszłam do swojego
pokoju. Po zamknięciu drzwi od razu
rzuciłam się na łóżko i rozpłakałam. Nie
wiem nawet kiedy zasnęłam.
Jakiś czas później obudziłam się. Nie znałam godziny, ale chyba zaczynało
świtać. W każdym razie, po przekręceniu
się na plecy, napotkałam uważne spojrzenie Jessa Margery. Przestraszyłam się, bo nie miałam przy sobie
żadnej broni. Wycofałam się jak mogłam
najbliżej wezgłowia.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – odezwał się po
chwili.
- Skąd mogę to wiedzieć?
- Przynoszę ci wiadomość od Brandona.
Jasna cholera, no tego się nie spodziewałam. Odrobinę się rozluźniłam, ale nadal byłam
nieufna w stosunku do gościa.
- Wiadomość? To
znaczy?
- Twój brat kazał ci powiedzieć, że wszystko jest w
porządku i żebyś nie próbowała go ratować.
- Co?! Czy on
do reszty oszalał?!
- Ma rację.
Jeśli nie chcesz umrzeć radzę ci trzymać się od nas z daleka – po tych
słowach drzwi pokoju się otworzyły i stanęli w nich Raab i Rake, wyraźnie
niezadowoleni wizytą wampira.
- Czego tu szukasz, palancie? – odezwał się Raab,
patrząc wrogo na Jessa.
- Próbuję przekonać waszą przyjaciółkę, żeby nie
rzucała się z motyką na słońce.
- Od kiedy to jesteś taki humanitarny, co?
- Dobrze wiesz, że nie lubię mordować dla
przyjemności, Chris. Ja tu jestem tylko
w roli posłańca. Przekazałem wiadomość,
więc stąd spadam. Trzymajcie ją z daleka
od Castle Bam – powiedział wampir i wyskoczył przez otwarte okno. Nadal byłam lekko zdziwiona, więc nie ruszyłam
się z miejsca, nie mogąc ogarnąć sytuacji.
- Zrobił ci coś? – spytał Yohn, siadając obok mnie na
łóżku.
- Nie… - mruknęłam.
– Powiedział tylko, że Bran ma się dobrze, a resztę słyszeliście.
- Jak raz koleś zachował się w porządku. Coś mam wrażenie, że nie będziemy musieli
długo czekać na nowego pogromcę.
- Tak, oczywiście, jasne. A możecie sobie stąd iść? Chcę spać.
- Możemy, chodź, Raab – oznajmił Rake i po chwili obaj
wyszli, a ja zostałam sama z kołatającymi się w mojej głowie myślami.
Następnego dnia wstałam potwornie późno, właściwie to
na obiad. Kiedy weszłam do kuchni
chłopaki właśnie kończyli jeść.
- Dzień dobry, panienko – zaśmiał się Raab znad
talerza.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry – mruknęłam i
zajrzałam do garnka stojącego na kuchence.
Jego zawartość niczego mi nie przypominała, ale chyba dało się tam
zauważyć ryż.
- Co to jest? – spytałam, wyciągając z szafki talerz i
zanurzając łyżkę w dziwnej brei.
- Ryż plus to co było w lodówce – odparł Rake, stając
przy zlewie.
- Widzę, że jak ja nie ugotuję obiadu, to nic
sensownego do żarcia nie będzie – zażartowałam, siadając przy stole. Lekko zaniepokojona podniosłam do ust widelec
z tym czymś. Okazało się, że całkiem
nieźle wyszło.
- Który gotował?
- Ja – Himself wypiął dumnie pierś, przez co prawie
udusiłam się ze śmiechu. – Ale widzę, że
panience humor wrócił.
- No wiesz, przespałam się z tym, dosyć długo jak
widać i doszłam do wniosku, że chyba faktycznie nie ma co teraz się
rzucać. Musimy ułożyć dobry plan,
uzbroić się i zwerbować jeszcze kilka osób, bo tak we trójkę to sobie tylko
biedy napytamy.
- No proszę, kto by pomyślał, że nasza Ellie Novak,
laska z ADHD będzie w stanie się opanować – powiedział Yohn, co mnie odrobinę
wnerwiło, ale tylko odrobinę.
Nie dane nam było jednak odpocząć i zastanowić się w
spokoju, bo musieliśmy lecieć w miasto.
Znowu jakiś nienormalny krwiopijca zaczął odwalać i mordować na
potęgę. Niezbyt ucieszeni, ale świadomi
naszego obowiązku pogromcy potworów zabraliśmy broń i udaliśmy się na miejsce
wezwania.
- Czekajcie, gdzie jest ten wampir? – rozejrzałam się
dookoła, ale jak na złość nigdzie nie było go widać, mimo, że czułam szmaciarza
na kilometr. – Coś mi tu nie pasuje.
Ledwie to powiedziałam, a zostałam przyparta do ściany
pobliskiego budynku przez nikogo innego jak Bama Margerę.
- Ty skurwielu – wysyczałam, wściekła. – Nie daruję ci tego.
Wampir zaśmiał się szyderczo.
- Jesteś tylko małą, zagubioną dziewczynką, która bez
pomocy przyjaciół nie jest w stanie nawet samodzielnie myśleć.
- Mylisz się i to grubo! – wrzasnęłam i szarpnęłam
się, jednak to nie pomogło. Nacisk na
moich żebrach powoli zaczynał pozbawiać mnie tchu.
- Chciałbym zobaczyć minę twojego brata, kiedy Dico
będzie przybijał cię do ściany – teraz na mojej twarzy zamiast złości gościł
strach. Przypomniało mi się, jak Raab
opowiadał jak ten psychol kiedyś nadział
kogoś na pal, a ten umierał tydzień, w dodatku cały czas maltretowany przez
DiCamillo. Zadrżałam.
- Ciesz się tą chwilą, bo niedługo reszta twojego
życia będzie przepełniona bólem – przed oczami zaczęło robić mi się biało i
kompletnie nie spodziewałam się tego, co potem nastąpiło.
A mianowicie Margera nagle oderwał się ode mnie i
odleciał parę metrów, kończąc swój lot na murze. To samo spotkało jego kumpli. Kiedy wrócił mi wzrok rozejrzałam się i
zobaczyłam nieznanego mi chłopaka, unoszącego ręce. To musiała być telekineza, bo wampiry znów
wzleciały i w momencie opuszczenia przez nieznajomego rąk uderzyły z impetem o
beton. Zanim chłopak zdążył powtórzyć
manewr, potwory uciekły. Chciałam mu
jakoś podziękować za uratowanie nam życia, ale tak samo jak się pojawił, tak
zniknął.
- Wiecie kto to był? – spytałam, kiedy doszłam jako
tako do siebie.
- Nie, pierwszy raz na oczy kolesia widzę – odparł
Raab, rozcierając nadgarstki. – Bardziej
mnie zastanawia czemu, do jasnej cholery, ten sukinsyn chciał nas zabić. Jakby Novak mu nie wystarczał.
- Himself, idioto! – syknął Rake, wskazując na mnie.
- Jest okej – uśmiechnęłam się. – Wracajmy lepiej do domu. Następnym razem trzeba będzie dokonać zwiadu,
zanim pójdziemy się tłuc. Nie mam ochoty
przeżywać tego znowu, zwłaszcza jeśli nasz tajemniczy Tuxedo Kamen się nie
pojawi.
Byłabym wdzięczna wszystkim czytającym za wskazanie mi ewentualnych błędów w tekście, sama wszystkiego nie wyłapię, a korzystanie z usług bety nie wydaje mi się świetnym pomysłem (bo zdarzało się, że czytałam koszmarnie zbetowane teksty). Liczę, że się podobało i zapraszam ponownie :D